Nawet wśród psów trafiają się psy (a co dopiero wśród ludzi)

Smektała na weekend 64

11

Uwaga! Dzisiaj uderzę – cholera jasna – w tony smuteczku, niefałszowanej nostalgii. Usprawiedliwia mnie lekko omszały  PESEL. Oraz fakt, że zamiast z kumplami rozmawiać na żywo – coraz częściej przywołuję ich w pamięci. A jutro w kalendarzu wpisany jest refleksyjny dzień Wszystkich Świętych – zatem i o grzesznikach warto pamiętać! Wspominam więc w tych okolicach roku ludzi, których działalność czyniła lepszym nie samego.  Pamiętam jak na festiwalu „Jazz nad Odrą” wystąpił w roku 1970 krakowski improwizujący zespół „Dżamble”.  Wokalistą był tam Andrzej Zaucha, którego murzyński głos i feeling sprawił, że przez wiele następnych lat byłem największym fanem tego wyluzowanego artysty. Z pierwszego wykształcenia był, podobnie jak prezydent Bolesław Bierut, zecerem.

2

Słuchałem go narkotycznie, w nadmiarze i na okrągło. A trzy lata później, w 1973, z jego piosenką „Masz przewrócone w głowie” zdawałem na Wydział Aktorski do łódzkiej filmówki. Pod koniec lat 80. poznałem Andrzeja, swojego wielkiego idola, osobiście. Los spiknął nas na trasie koncertowej widowiska „Moda i Uroda”. Pamiętam jak w Kaliszu, naprądowany nocną biesiadą,obudził o czwartej rano cały hotel – grając w korytarzu na saksofonie powłóczyste frazy hiciora Raya Charlesa „Georgia”. Zaucha dopiero szedł spać – cały zaś wstrząśnięty niezmieszany hotel czuł się porannie i rześko. Wydaje mi się, że to było wczoraj jakby – a za dwa lata będziemy obchodzić ćwierć wieku odejścia Andrzeja Zauchy w nieznane żywym zaświaty!

8 W tymże 1970 roku (władzę w Polsce przejmował Edward Gierek) poznałem osobiście drugiego mojego wielkiego muzycznego idola – Czesława Niemena. Wybitny Czesław pomagał kumplowi z branży, Jerzemu Kosseli, który akurat opuścił kapelę „Czerwone Gitary”, stworzyć nowy artystyczny byt, nowy image. Wszystko działo się latem nad pięknym zalewie Witka – ośrodkiem wypoczynkowym usytuowanym pomiędzy Zgorzelcem a Bogatynią – gdzie Jerzy Kossela (autor przeboju „No bo ty się boisz myszy”) zorganizował kondycyjno, muzyczny obóz.

To były piękne dni. Napisałem wówczas opowiadanie natychmiast wydrukowane w miesięczniku „Twórczość”. Także w prasie polonijnej. Przywiózł mi je ze Stanów, wydrukowane w literackim miesięczniku, poeta Lothar Herbst. Wydaje się, że to było wczoraj – a mija właśnie dziesięć lat od odejścia największego po wojnie estradowego artysty.

5

To byli wspaniali ludzie, których obrazy bardzo żywo przechowuję pod powiekami – a których nie ma już obok nas (piękna piosenka Niemena „Obok nas”) od lat wielu. Bardzo żywy mam też w pamięci wizerunek birbanta, pijaka i lumpa – jednocześnie dobrego kumpla i charakternego gościa z fasonem: Janka Himilsbacha. Pisałem tutaj, na portalu, jakiś rok temu – o tym aktorze naturszczyku, o naszych zmąconych gorzałą peregrynacjach po socjalistycznej Polsce. Dzisiaj, w wigilię święta Ludzkiej Pamięci, chciałbym Szanownym Czytelnikom przedstawić przemyślenia tego bardzo zwykłego (wręcz czasem trywialnego i mocno upierdliwego) i niezwykłego człowieka, który żył niewiele, zaledwie 57 lat. To o nim pisarz i reżyser Tadeusz Konwicki powiedział trafnie, że był Marcelem Proustem spod budki z piwem.

7

Dzisiaj nie ma klasycznych budek z piwem, nie ma także Janka Himilsbacha.

Człowieka nigdy do końca nie poznanej konduity, który w dowodzie osobistym miał wpisaną datę urodzenia – 31 dzień listopada. A przecież nie ma na świecie kalendarza z tak oznaczoną kartką. Ale jego myśli i powiedzenia wciąż mają się dobrze, może coraz lepiej. Jakie to – prawdziwe na wskroś zdanie, które zapożyczyłem na tytuł dzisiejszego felietonu. Dzisiaj mało kto jest naprawdę sobą. Coraz więcej ludzi wokół udaje kogoś zupełnie innego. Im częściej ktoś mówi: powiem szczerze – tym bardziej wiem, że łże jak pies. Im częściej ktoś mówi: miłego dnia – tym pewniejszy jestem, że ma mnie głęboko w dupie. Z panem Jankiem było zupełnie inaczej. Wiem, gdyż na artystycznej trasie miałem nad nim pieczę w dzień i w noc (na przykład panie z recepcji prosiły telefonicznie  w głuchą noc, bym go – pomarszczonego przez los i gorzałę – zabrał wreszcie do hotelowego pokoju).

4

—————————————————————————————————————–

Dalej, moi wybitni opiniotwórcy, czytajcie ten felieton w całości, od godziny 11, na oficjalnej internetowej stronie miasta Wrocławia:   

                                              www.wroclaw.pl

Po wejściu na ów portal feelingowego Wrocławia, proszę wpisać, w białym prostokąciku, po prawej stronie, tytuł tego felietonu albo moje nazwisko.

Możecie też – po prostu – wpisać ten tytuł w wyszukiwarkę Googla

Dzięki, za ewentualne niedogodności przepraszam.

To surowe wymogi copyrightu, na pewno je rozumiecie. 

Zdzisław Smektała            copyright www.wroclaw.pl                    bbd@bbd

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *