To ja, spanikowany przed cotygodniowym (?) spotkaniem z intelektualnie rozbudzoną ludnością dumnej Lubuszandii.
Dzisiejszy felieton wysyłam za miedzę, na ziemię lubuską. Do wartkich mieszkańców Zielonej Góry i innych mocno zazielenionych miast. Otóż narodziła się szansa, że będę mógł od czasu do czasu (a może nawet w każdy tydzień) wysłać do Was autorskie wieści z zakumulowanego Wrocławia. Nie było łatwo. Ileż musiałem się starać, aby wreszcie trafić do Waszych serc.
Gazetą Lubuską, dłużej niż Donald Tusk Polską, kieruje redaktor(ka) Iwona Zielińska.
To kobieta, z którą w jednym pokoju, w redakcji wrocławskiego dziennika, siedziałem ongiś twarzą w twarz wiele, wiele dni i miesięcy, A mimo to, żeby medialnie przystać do lubuskich czytelników, musiałem udowodnić, że z gwinta ciągnąłem savignone z Lubrzy. Oraz, że znam na pamięć przynajmniej jedną patriotyczna piosenkę Muslima Magomajewa, laureata zielonogórskiego festiwalu.
Tak wyglądały kolana moich spodni po wielokrotnym podejściu pod redaktor(kę) naczelną Iwonę Zielińską
Udało się. Chociaż Ziemia Lubuska przed laty często nasiąkała nie tylko moim potem (Blood, Sweat & Tears). W Nowej Soli miałem teściów, więc wiele wakacyjnych dni spędziłem w klasycystycznym domu przy ulicy Wyspiańskiego 5 (drugie piętro). Moja była, chociaż jedyna żona Basia, urodziła się w energetycznej Zielonej Górze. Mieszkała w jednym domu i na tym samym piętrze (drzwi w drzwi), co Urszula (Wasza i globalna firmowa wokalistka) i Danusia (mieszka w Szwecji) Dudziak.
Wspólnie ubierały lalki, moi teściowie próbowali domowe winko u Dudziaków.
Miastu Nowa Sól w miarę możliwości pomagałem w osiągnięciu dobrych obrotów miejskiej gastronomii. W Kameralnej (fantastyczny wyżyłkowany tatar oraz żurek na dróbkach) oraz w Warszawiance (wyborny śledź, genialny karp po żydowsku zalewany zziębniętą Wyborową) była duża radość personelu gdy z teściem Walerianem (specjalista od składów paliw) zasiadaliśmy nad śnieżnym obrusem. Aby omówić przyszłość naszej wówczas rodziny.
Protoplasta rodu Ewaryst Estkowski
Stefcia, moja nowosolska teściowa – to była magister elegancji i kindersztuby. Córka naczelnika poczty w Kartuzach (wydali tam właśnie okolicznościowy znaczek z kaszubską truskawką) pochodziła z rodu spokrewnionego z Ewarystem Estkowskim (1820 – 1856, żył 36 lat zaledwie), pedagogiem, działaczem oświatowym, uznanym nauczycielem. Ukończył seminarium nauczycielskie w Poznaniu, skąd karnie przeniesiono go do Mikstatu (tutaj urodził się dzisiejszy prezydent Wrocławia, Rafał Dutkiewicz). Brał udział w wydarzeniach Wiosny Ludów w 1848, zostaje współzałożycielem oraz członkiem komitetu redakcyjnego Towarzystwa Pedagogicznego Polskiego. Redagował i wydawał pisma pedagogiczne: “Elementarzyk”, “Szkoła Polska”, “Szkółka dla dzieci”, “Szkółka dla młodzieży”.
Nowosolski dom moich teściów (w głębi) ,ten z półokrągłym daszkiem
Z kolei Stanisław Estkowski, brat teściowej (a mój wujek) latami woził (codziennie) państwową pocztę z Nowej Soli do Wolsztyna, był rekordzistą świata w połykaniu ilości tabletek, prowadził dziennik o lubuskich ciekawostkach. Namawiał mnie, bym w Nowej Soli zamieszkał. Była to ciekawa propozycja, chociażby z tego powodu, że w podwórku Wyspiańskiego 5 był kameralny kobiecy kryminał! Widoki stamtąd były lepsze niż na koedukacyjnym wybiegu u Georgio Armaniego. A może nawet ciekawsze niż pokazy mody w zielonogórskiej palmiarni. Zza więziennych murów buchał, parował, krzyczał bowiem nieokiełznany, zwierzęcy seks. Ale przecież byłem ledwo po ślubie z Basią (tak jak Ewaryst Estkowski – nauczycielką), nie mogłem ulegać pokusom.
Urszula Dudziak, królowa wokalnego postmodernizmu
Po latach poznałem z ulicy Wyspiańskiego 7 jeszcze Marysię, zajmującą się zawodowo oświecaniem Cyganów (jak ktoś chce Romów). Nadawałem wówczas regularne – w Polskim Radio Zielona Góra – cotygodniowe słowne komentarze (na pewno zachowały się taśmy). Jeden z takich komentarzy dotyczył mniejszości narodowych. Stąd ta Marysia, też nauczycielka. Wspomnę jeszcze lubuskie „letnie sesje naukowe w służbie młodzieżowych organizacji”, sytuowane nad jeziorami w Liebenau (niektórzy piszą Lubrza).
Sala obrad sesji naukowej w ośrodku wczasowym Lubrza – degustacja płynów znaczących
Pływanie po wodach Goszczy, Lubrzy i jeziora Lubie z owocowym bardzo słodkim winkiem oraz słodkimi koleżankami z ZSP to było przeżycie porównywalne z huraganem Katrina. Wierszyk: Niech żyje nam towarzysz Stalin, co usta czerwieńsze ma od malin – przy wargach chętnych aktywistek zmoczonych w 11 procentowym winie Lubrza – było nędzną parodią. Niejeden raz myślę czy, aby oszukać spleen, nie przenieść się na stałe do osady Chałupczyn, gdzie byłbym jedenastym zaledwie mieszkańcem. A i wiejski sklep jest o krok. Ostatnio wychodzę więc na bliską mojego domu stację PKP Wrocław Pracze – leżącą na szlaku do Zielonej Góry.
Przychodzę na stację i w śmieciowych kubłach szukam biletu do Zielonki (tak w myślach określam stolicę Lubuszandii).
To ja – nieszczęśnik uporczywie poszukujący w śmietniczce losowego biletu do Zielonej Góry
Jeśli los mi ten bilet wreszcie podrzuci przenoszę się do krainy jezior i ujazzowionych ludzi. A nas razie zaglądajcie codziennie na mój Blog Solowy Narodowy (wystarczy wpisać do wyszukiwarki Blog Smecta). Tam jest wiele innych, lekuchno satyrycznych tekstów i biogram, z którego dowiecie się jaki jestem gagatek.
Niech żyje Zielona Góra – Wrocławia Wolna Córa! Howgh!
A na pożegnanie posłuchajcie: oto jeden z najbardziej lubianych przeze mnie hiciorów. „Syn kaznodziei” (poprawność obyczajowa) – tym razem zamiast Dusty Springfield, kawałek kreuje bosonoga Joss Stone. Dołączcie do 12 milionów ludzi!
Witam, mała poprawka 🙂 Ewaryst Estkowski po ukończeniu seminarium w Poznaniu rozpoczął pracę w Wojciechowie (1839-42), skąd karnie został przeniesiony do Mikstatu.
Pozdrawiam ze szkoły noszącej imię Ewarysta Estkowskiego