Smecta 97 – Gazeta Leśnicka – SMAKOŁYKI SMEKTAŁY/KI

Intelektualny Przydatnik Mieszczan i Włościan Księstwa Leśnica. Numer 8/2013

Prawie Jesienne Panie i Jesienni Panowie. Moi Niewymienialni Dowódcy!

Dzisiejszy tekst w Gazecie Leśnickiej jest wyjątkowy, silnie wspomnieniowy. Wszystkie słowa nanizane tutaj na sznurki zdań, dedykuję ludziom, którzy przeszli przez wątrobę, serce i trzewia Jednostki Wojskowej 1245. Dzisiaj jest to – 10 Wrocławski Pułk Dowodzenia. Ale dawniej, w mojej młodości, nosił nazwę – 10 Saski Pułk Łączności (Saski, bo w dniach II WŚ został sformowany w niemieckiej Saksonii).

Młody, gniewny hoplita LWP

Poborowy Jesse Ałatkems (wspak Zdzisław Smektała), w szponach obowiązkowej służby dla socjalistycznej Ojczyzny – Polandii. Wrocław 1973, jesień, wrzesień, 40 lat temu!!!

I oto, równe 40 lat temu (!!!), we wrześniu 1973 roku, wasz felietonista z ostatniej strony, takim jak dzisiaj rankiem, przekraczał bramę jednostki, by wpaść pod nożyczki fryzjera, by stracić samsonowe pióra. Na długie dwa lata, za odgradzającym od cywila murem, musiałem zmienić mój świat, zredukować marzenia. Nosiłem na grzbiecie 22 lata. Za bramą zostawiłem ukochaną narzeczoną Basię (moją późniejszą żonę), dwie pary dżinsów oraz turystyczną torbę ze skayu. Mój cały majątek.

Koleżka poradził mi, abym od pierwszego dnia w JW 1245, usilnie poszukiwał fuchy, że fucha ustawia wojskowe życie. Więc już po trzech dniach pobytu na unitarce, mianowałem się kompanijnym szatniarzem. Gdy kaprale wrzeszczeli na rekrutów, pod pozorem robienia porządków w szatni (była ze sznurkami, typu górniczego), znikałem w jej czeluściach. Dzięki tej szatni miałem wiele wolności. Już na unitarce (gdy żołnierz nie ma żadnych praw) szpanowałem na pierwszej lewiźnie, ucieczce za płot.

Pierwszy w armiach Układu Warszawskiego pokazuję podwójny znak V - jest rok 1972, osiem lat przed Solidarnością

Żołnierz, szeregowy Smektała, na siedem lat przed nadejściem „Solidarności”, pokazuje konspiracyjny, podwójny znak wolności – „V”.

To był w wojsku nader rzadki przypadek i determinacja. Z reguły bowiem – ze strachu przed kapralami – prawie robiliśmy w pory, przypominaliśmy osikę. Z kolegą o nazwisku Kwaśny (był ślusarzem, o głosie bardziej mięsistym niż głos Himilsbacha) śmignąłem za płot bez przepustki, na wesele jego siostry Eli.

Dzisiaj kolega Kwaśny jest już na wojskowym cmentarzu w Arlington (jak wielu oficerów i żołnierzy mojego wspaniałego pułku). A jego żonę czasem widzę obrzękłą od gorzały – jak sprzedaje lekko przechodzone kwiaty po Galerią Dominikańską. To ona podeszła do mnie z przypomnieniem lat minionych – z siebie nigdy bym jej nie poznał – tak zwachlowało, upokorzyło ją trudne życie.

Z tej pierwszej w moim życiu lewizny, wróciliśmy, tuż przed pobudką, rzecz jasna pijani „cokolwiek”, z kiełbasą upchaną w kieszeniach wyjściowego munduru.  Wówczas po raz pierwszy doznałem wspaniałomyślności świeżo upieczonego podporucznika Wiaderka (Zygmunta). Rankiem patrzył na mnie i kolegę Kwaśnego z niespodziewaną dla nas wyrozumiałością. Jechaliśmy na kilometr bimbrownią – a porucznik nie zadawał na wścibskich pytań. Czułem, że ten greenhornowy oficer wzrostu Napoleona polubił mnie od moich pierwszych dni w jednostce, szczególnie mój prześmiewczy charakter, cięty język, sytuacyjny wygłup.

Scanddss

Szeregowiec Smektała, pierwszy od prawej, przy narodowej fladze, bierze udział w pułkowej „panice”, czyli inspekcji w JW 1245, elementów ze sztabu.

Zaraz po ukończeniu okresu unitarnego (czyli, gdy zyskałem prawa żołnierza) moja ukochana narzeczona Basia przeniosła się z Koszykarskiej (Pilczyce) na Niepierzyńską, by być blisko mnie. Wówczas Zygmunt (Wiaderek) zachował się jak rasowy bluesman. Nie bacząc na generalskie dyrektywy Układu Warszawskiego, na rozkazy podpułkownika Józefa Glubiaka (o nim będzie tutaj wspomnienie, rządził jednostką w latach 1968 – 1974) i na inne wojskowe procedury – bardzo mi pomógł. Aby przeprowadzić Basię na Niepierzyńską – mimo, że nasz dorobek był wówczas mizerny – musiałbym wynająć bagażówkę.

Powiedziałem o tym Zygmuntowi. I co zrobił podporucznik dla żołnierskiego kota? Wypisał stosowny rozkaz szkoleniowy, pobrał z hangaru ciężarówkę Star 66 i z drużyną żołnierzy pojechaliśmy do Pilczyc – po narzeczeński skromny dobytek. Ruszył niczym pod Budziszyn (Bautzen), gdzie żołnierze 10 Saskiego Pułku stoczyli swój pierwszy w historii jednostki – pojedynek. Praca poszła prawie błyskawicznie, tak sprawnie, że mieliśmy czas zjeść w pobliskiej restauracji „Pilczanka” wyborne flaki pod – tylko trochę zaprawione wodą – piwo.

Socjalistyczny dyskutant czy obrazoburczy antagonista

Już opierzony, zahartowany wojak, omawia cele i zadania organizacji DFD (Dom Fala Dom)

Idoli na unitarce miałem dwóch, też właściwie świeżo wymodelowanych żołnierzy (zawodowych). To podporucznicy Zygmunt Wiaderek oraz Adam Jurczak.

Zygmunt był typem wielkomiejskiego satyrycznego filozofa, dla którego nie było spraw nie do załatwienia. Regulaminy nie stanowiły dla niego ani Biblii, ani Tory, ani nawet Koranu. Miał własny Wiaderkowy Dekalog, autorskie podejście do spraw uświęconych. Pewnie stanowił – z tego właśnie powodu – problem dla swoich przełożonych, bowiem jak wiem, z wojska „pozbyli” się go przed regulaminowym czasem. To był taki czadowy John Belushi LWP. Facet, który wyposażał mnie w rekwizyty potrzebne mężczyźnie na nieuchronnej drodze do Piekła (lewizny, karabin, warta, rozkaz, mundur, posłuch, łebskość, olewka, filozofia Kalego, munsztuk, patriotyczny obowiązek, tumiwisizm, bluzg i luz). Ogólnie był cool.

JW 1245 (19)

Wasz felietonista, na podstawowym nośniku legendarnej radiostacji 105 – na terenówce GAZ-69 (nie mylić ze słynną damsko-męską pozycją prokreacyjną).

Adam Jurczak zaś, stanowił dla nas, żołnierskich kotów, wzór odpowiedzialnego, zdecydowanego oficera. Nie stronił od żartów, rubasznych sytuacji. Jednak, gdy na pole bitwy wkraczała powaga wojska, to był wzór. O ile podporucznik Sigismondo Wiaderek poruszał się, kroczył po bruku jednostki jak kowboy, jak Charles Manson, przywódca hollywoodzkich hippisów, podporucznik Jurczak zupełnie inaczej. Jak bohater ociekającej seksem powieści Philipa Rotha „Kompleks Portnoya”. A nawet jak bohater słynnej powieści noblisty Mario Vargasa Llosy: „Pantaleon i Wizytantki” (premiera w Hiszpanii, właśnie w 1973 roku). Mimo, że z Wiaderkiem byli wzrostem równi, kumplowali się, Adamo był deko „wyższy”.

JW 1245 (41)

Radiowęzęł  i biblioteka JW 1245 (na drugim piętrze, błyszczące okna), główny bastion działania dzisiejszego redaktora Smektały, o którym to bastionie będzie więcej w następnym odcinku wspomnień, w Gazecie Leśnickiej

Więc nia ma się co dziwić, że jeden (Sigismondo), karnie wywalony z socjalistycznego woja, w miłosiernym odruchu, założył pogrzebowy zakład i odprowadzał byłych żołnierzy na górkę. A drugi, został dyplomowanym wojakiem,  najdłużej dowodzącym moją jednostką w jej historii (1994 – 2006).

Został bliskim doradcą mojego serdecznego kumpla, świętej pamięci ministra obrony, Jurka Szmajdzińskiego (przed laty Jurek dał mi nominację, gdy miałem zaledwie 25 lat, na dyrektora jednego z wówczas największych klubów w Polsce – „Piwnica Świdnicka”).

JW 1245 (13)

Po Basi, druga równolegle ukochana – Bronia, pożądana „istota” młodych lat, wspólniczka losu rekruta Zdzicha. To takiego kałasznika nosiłem na humanistycznych plecach (po prawdzie, nie za często).

Obaj jednak, mimo znaczącej różnicy w konsumpcji codziennego życia, mieli moją wielką równą sympatię. Dzięki nim, wojsko, wbrew przybłoconym stereotypom, nie pokazywało zdeformowanej, gombrowiczowskiej gęby. A bywało, że puszczało łobuzerskie oko. Tak dobrze się w Leśnicy aklimatyzowałem, że podczas uroczystej przysięgi, jesienią 1973 roku, stałem z kałaszem w drużynie wyróżnionych, dostałem trzy dni nagrodowego urlopu (bym mógł przypomnieć sobie w dłuższym wymiarze moją narzeczoną). A moją mamę Tereskę i dziewczynę Basię, mało rozmowny, skryty raczej podpułkownik Josif Glubiak – zaprosił na trybunę honorową, osobiście dziękując mamie za wychowanie farbowanego „szatniarza”, cerbera bastionu, w którym „sierściuchy”, czyli koty ,przechowywali, przed koleżeńskim pożarciem, wędliny, ciasta, schabowe, gorzałę i inne ekskluzywne na unitarce produkty.

Ledwo zacząłem wspomnienia z żołnierskiego leśnickiego epizodu sprzed równo 40 lat, a już kończy się strona. Zapraszam więc do następnego numeru Gazety Leśnickiej, w którym spotkacie sylwetki legendarnych już oficerów, podoficerów i żołnierzy: Mierzwiaka. Półchłopka, Surynta, Mica, Kaczmarka, Hojdysia, Cygana i innych, nie mniej ważnych dla Leśnicy i świata.

JW 1245 (2)

A oto życiowy finalista, samozwańczy Generał Broni i Życia, także redaktor, felietonista, pisarz, własność mieszkańców leśnickiego księstwa. W 40 lat po przekroczeniu bramy JW 1245, właśnie obok „miejsca zbrodni”, bramy JW 1245 obecnie. Już bez kałacha, bez wojennych myśli. Ot, stoik w podobie Zenona z Kitionu. Także Obserwator Pętli Czasu, konsument wyśmienitych potraw Baru Domowego w Leśnicy, gościu żyjący w odrzańskich Praczach.

Opowiem wam, jak za wyniesienie z koszar kałasznika, mogłem spędzić w więzieniu wiele lat. A także, jak zostałem farbowanym majorem w mundurze prawdziwego majora Segiety. Jak wreszcie – z pułkowego pierdla – wyciągałem na wolność kumpli, chwilowych aresztantów.

Starszy Szeregowy Zdzisław Smecta Smektała

Blog Solowy Narodowy    bbd@bbd.pl   501 40 40 64

Fotografie: Nieznany Artysta w Mundurze 

Jeden komentarz do “Smecta 97 – Gazeta Leśnicka – SMAKOŁYKI SMEKTAŁY/KI

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *