O tym jak, w sposób gwałtowny, przewróciła mnie na glebę, intelektualna marskość wątroby.

O tym jak, w sposób gwałtowny, przewróciła mnie na glebę, intelektualna marskość wątroby.

Na ulicach Brukseli

Szanowna Poczytalna Publiczności. Zawładnęła mną niespodziewana (jak Boga kocham) niemoc. Dzisiaj jest w kalendarzu Zdzisława – i moja chwiejna wyobraźnia, skręciła w nieprawomyślną stronę. Nie wyprodukuję więc aktualnego, poniedziałkowego tekstu. Zatem proszę o samarytańskie wybaczenie. Oraz o pochylenie się nad moim biogramem, byście sobie uświadomili, jaki to gagatek pragnie zaabsorbować Waszą uwagę. Oto kilkaset słów wyjętych z mojej Drogi Do Piekła.

zdzislawa-1

Z Stevem Harrisem, gitarzystą supergrupy Iron Maiden

Zdzisław Blues Smektała – Podobnie jak filozof mistyk Jacob Boehme urodzony w Zgorzelcu (czasem nazywa to miasto Zgoerlitz).  Rocznik 1951 (początek działalności na Wschodzie Radia Wolna Europa). Absolwent łódzkiej filmówki (scenopisarstwo) – uczelni Romana Polańskiego. Posiada ważne prawo jazdy na traktor, kombajn, dostawczaka i motocykl. A także – podobnie, jak obecnie euro deputowany, Bogdan Zdrojewski – ma papiery na legalne  prowadzenie po szynach elektrowozów. Poeta ulicy Życie. Wodnik. Od lat dwuziestu, właściciel, scenarzysta  i reżyser Międzynarodowego Festiwalu Blues Brothers Day (www.bbd.pl). Autor dziesięciu książek (sześć powieści), trzech tysięcy felietonów, artykułów. W tym prowadzonego od 1989 roku dziennika – raptularza Jazz dla Mass. 

zdzislawa-2

Z ukochanym, dzielnym pierwszoklasistą, wnuczkiem Adasiem

Felietonista w butach – wychowanego w amerykańskim przytułku – cesarza felietonu, Arta Buchwalda. Pisarz w bluesowej poświacie, tęgiego skurczybyka Charlesa Bukowskiego (Zapiski Starego Świntucha). Ojciec dorosłych synów. Admirator jazzu Jimmiego Smitha (Blues in the night). A także bluesa wiedzionego przez Roberta Johnsona (Crossroad). Wyznawca nieposkromionych tonów Jimiego Hendrixa (Hej Joe). Oraz Janis Joplin (Summertime i inne przenikające tony). Niespodziewany brat Albańczyka Johna Belushiego (Blues Brother’s). Biesiadnik o smakowych kubkach Brillata – Savarina. Domaga się karpia smażonego na maśle, pękających od gorąca mielonych kotletów, botwiny, szpinaku zapieczonego w cieście półfrancuskim. Coraz bardziej spolegliwy – w podobieństwie stoika Zenona z Kitionu.  Czasem, jednak – coraz rzadziej – klon birbanta Francois’a Rabelais’a. Dozgonny patriota Wrocławia. Nigdy nie palił tytoniu.

zdzislawa-6

Higieniczna podmywka młodej kobiety w Goerlitz

Akceptuje bezmyślne wpatrywanie się w sufit. Smakuje rozmowy z ludźmi – szczególnie z prawdziwkami. Uwielbia publiczne enuncjacje coraz bardziej głupkowatych polityków. Wciąż oszołomiony prozą Milana Kundery, Danilo Kis’a, Miodraga Bulatovica, Philipa Rotha, Para Lagerqvista, Wolfganga Koeppena. Smakuje ironię Janusza Głowackiego. Lubi woń gorącego asfaltu. Niewolnik markowych skórzanych trzewików – od firmy Bata w górę. Często, zagląda do świątyń – wówczas – gdy brak w nich ludzi, gdy panuje cisza. Wymyślacz postmodernistycznych idei w kulturze. Na przykład: Mistrzostwa Świata Wyścigu Wózków Bagażowych Firmy IKEA. Z muzeum w ukraińskim Zaporożu ukradł – należącą do I Sekretarza KC KPZR, Leonida Breżniewa – czarną teczkę ze świńskiej skóry. Ma nieustanną chcicę na gliwiejące sery (roquefort, bresse bleu). Nie przepada za kobietami w spodniach – rurkach, ale rozumie dyktatorów mody. Narkotycznie wącha stronice nowych książek.

zdzislawa-3

Ja, jako prawdziwy patriota, lipny zakładnik Suwerena

W przeszłości kupował na miejskich bazarach liczne radzieckie towary: Fińskie noże, koziki, skórzane portfele, nakręcane zegarki z rubinami, wojskowe metalowe lornetki i kompasy, wiatrowe pistolety sportowe, wysokoprocentową wodę kolońską typu Sierp i Młot, skórzane rękawice bokserskie, blaszane pojemniki na wódkę, na ludowo malowane manierki, fotoaparaty. Oraz rosyjskie przyrządy do wzmacniania siły dłoni, mocarnego uścisku. Fan zapachowego bukietu złożonego z kobiecego potu, tytoniu, koniaku. Dezodorantami zamiast pach spryskuje twarz. Jest ministrantem  Gustawa Le Bona, jego genialnej – do dzisiaj aktualnej pracy – Psychologia Tłumu. Z ciekawością wertuje zapiski, pamiętniki, raptularze, dzienniki słynnych ludzi. Właściciel I Globalnego Festiwalu Logotypów. Także Światowego Festiwalu Obrazów na Kubkach Ceramicznych. Oraz pierwszego na świecie autorskiego wydarzenia Honda Jazz Festival. Od wielkiego dzwonu smakuje kalifornijskie wina (Savignone Chardonnet). Czasem pociąga z gwinta kawowy lub waniliowy ajerkoniak.

zdzislawa

Tam, gdzie mieszka Bóg

Głowę Włodzimierza Lenina (z brązu) wyciął z niewielkiego popiersia i przerobił na gałkę drążka zmiany biegów w NIVIE, rosyjskim samochodzie terenowym. Zarejestrował neologizmy – Jazzetta, Jazztival, Bluestival, Logotival. Ma zapisane w pamięci komputera tysiąc sposobów i pomysłów na życie. Prawie cały rok chodzi bez skarpetek. Statki myje w zimnej wodzie. Coraz bardziej milczący.  Pilny obserwator Pętli Czasu. Bluesman, Jazzman. Przepoczwarza się – mentalnie – w styl myślenia i bycia Immanuela Kanta. Mieszka na obrzeżach Wrocławia, w Praczach Odrzańskich. Słynnych z tysięcy udręczonych ludzi odbywających tutaj kwarantannę po wielkiej epidemii ospy. Żyje w Domu Bluesa i Jazzu. W przerobionym na loft, zbożowym spichlerzu (rok pierwszej budowy 1764!).

 

O tym jak, zupełnie niespodziewanie, puszczam pierwszy odcinek mojej powieści – o seksie, kobietach typu milonga, czarnej muzyce i kronopiach

O tym jak, zupełnie niespodziewanie, puszczam pierwszy odcinek mojej powieści – o seksie, kobietach typu milonga, czarnej muzyce i kronopiach

 

Blues Brother

Dwunastotaktowa powieść ze ścieżką dźwiękową, w odcinkach (1)

* * *

PAŃSKI GEST POBRATYMCÓW NIETSCHEGO

flughafen-2_dap_glamour

Hohner Marine Band

Litość, to najplugawsze z uczuć – mełł w myślach natrętne zdanie Blues Brother. Dobiegający właśnie pięćdziesiątki, postawny, szpakowaty, wysoki wirtuoz harmonijki ustnej. Popularny w Polsce. Uznany przez szeroką publiczność, kompozytor soulowych i bluesowych utworów. Do których pisał także mniej lub bardziej zbuntowane teksty. Milcząc, siedział anonimowy, zagubiony wśród, biegającego w amoku, ludzkiego robactwa. Trwał pośród ludzkiej skołowanej ciżby międzynarodowego, gigantycznego lotniska we Frankfurcie nad Menem. Rozparł się wygodnie na postmodernistycznej ławce z czerwonego chropowatego plastiku, lewą ręką czujnie przytrzymując wysokiej klasy skórzany neseser z naturalnego juchtu. Miał w nim zamknięte, pieczołowicie poukładane, harmonijki najlepszych światowych firm: Stagg, Fender, Suzuki, Hohner , Seydel. Lubił grać na diatonicznej małej harmonijce Lee Oscar, którą uważał za najlepszą na świecie. Z ochotą grał też na tanim modelu Hohner Puck, z ustnikiem po obu stronach. W miejscu najważniejszym, w irchowym atramentowym etui, spoczywał stary, lecz bardzo dobrze utrzymany egzemplarz Hohnera, słynny model Marine Band. Wszystkie jednak trzymał ułożone ze starannością właściwą ludziom z Wielkopolski. W niemym posłuszeństwie, czekały na użycie.

33487886-jpg_dap_glamour

Boeing 737

Blues bardzo lubił specyficzny, nigdzie indziej niespotykany, klimat takich wielkich, zgiełkliwych lotnisk. Lubił, nigdy niekończące się, bogato oszklone hale przylotów i odlotów – po dach wypełnione różnojęzycznym gwarem. Realnym pomieszaniem języków. Przywodziły mu na myśl współczesną breugel’owską Wieżę Babel, jednakowoż w plastikowo-chromowym wydaniu przełomu XX i XXI wieku. Dobrej marki garderoba podróżnych, nowocześnie urządzone restauracje i kafejki z dobrej jakości, choć często szybkim jedzeniem. Kolorowo ubrane dzieci, rozbiegane, rozkrzyczane niezwykłością sytuacji, wolnocłowe butiki zawalone po sufity markowymi towarami, perfumą, alkoholem. Tajemnicza anonimowość, nadmiernie ugrzecznione rozmowy z personelem naziemnym, wytrącały agresję, niwelowały niedostatki społecznego pochodzenia, pozwalały być, przynajmniej na chwilę, potencjalnym VIP-em, udającym się w podróż u kresu której czekają milionowe interesy, powszechna sytość, obyczajowa wolność.

006-pipe-organs-vs-harmonicas_dap_glamour

Zakotwiczony w samym środku tej portowej Arki Przymierza – oczekiwał Blues Brother na wylot obłego stalowego cygara komunikacyjnego niemieckiej firmy Condor. Kołujący za taflami szklanych ścian Boeing 737, pomalowany miejscami na kolor pomarańczowy, miał go wkrótce przenieść na niewielką, wulkaniczną kanaryjską wyspę Lanzarote, w archipelagu wysp kanaryjskich. Został na nią zaproszony, jako muzyczny gwiazdor, jako jedyny bluesowy artysta z dawnej Europy Wschodniej, ten, który weźmie udział w I Ogólnoświatowym Festiwalu Blues Brothers.

img_3787_dap_glamour

Wolf & Heine

Gigantyczny, monstrualny spęd muzyków, pomimo, że umiejscowiony na terytorium należącym do Hiszpanii, zorganizowali Niemcy: wielka, tłusta od lukratywnych zleceń berlińska firma „Big World”. Wymyślili go Teutoni, nieprzejednani miłośnicy świniny konsumowanej pod licznymi postaciami, wielbiciele niezniszczalnych mercedesów, dobrze wyleżakowanego piwa, gotowanej kapusty z grochem i dwóch ogólnoświatowych wojen, które wzniecili z niewytłumaczalną logicznie desperacją. Czyści Germanowie, pachnący tymi samymi kosmetycznymi środkami dezynfekującymi, ubrani pod szablon w towarowych domach typu C&A, puszczali mimo uszu fakt, że ich idol, Fryderyk Nietsche, był palącym marihuanę syfilistykiem. Pomijali oczywistości, że wielu z ich przeszłych idoli, którymi chełpią się dziś w wielojęzycznych folderach (drukowanych na doskonałych maszynach Heidelberga), tacy jak Heine czy Wolf, to także cieleśni rozpustnicy, zarażeni jedną z licznych odmian wenerycznych chorób.

airbus_a320_condor_frankfurt_dap_glamour

Deutsche Bank

 Teraz, na przełomie tysiącleci, zajęci budową nowej stolicy Europy – Berlina (marząc przy tym silnie, iż będzie to także stolica XXI-wiecznego świata), zajęci analizą totalnego upadku ich inteligenckiej partii SPD, wystraszeni gigantycznymi kwotami, jakie wkrótce będą musieli wkrótce zapłacić licznym niewolnikom II Wojny Światowej – odpuścili zaborcze myśli. Ale powrócą, powrócą do roli wyznaczonej w pośmiertnym testamencie Nietschego. Jednak już na zawsze zrezygnują z podboju narodów za pomocą żelaza. Teraz, odsuwając na plan dalszy, niepoliczone nieszczęścia, tułaczkę ludów i niewinnie utoczoną krew – będą zalewać Europę wszechwładną dojczemarką. Zapełnią wkrótce Starą Zmęczoną Europę bankomatami z walutą o nazwie euro, drobiazgowo kontrolowaną przez Deutsche Bank, Dresdner Bank, Hypo Bank i inne. Dumny, Czarny, Dwugłowy Orzeł, nigdy wszak się nie poddaje. Może jedynie, by uzyskać świeże ścierwo, zmieniać metody polowań.

Zdzisław Blues Smektała                                                            bbd@bbd.pl

 

 

O tym jak, Iliasa Wrazasa, lewicującego profesora filozofii, chciałem, po pijaku, osobiście ogolić na pałę.

O tym jak, Iliasa Wrazasa, lewicującego profesora filozofii, chciałem, po pijaku, osobiście ogolić na pałę.

Elżbieta „Lalka” Terlikowska – artystka wybitna, wszechstronna, posiadaczka wielu niespodziewanych talentów

ELŻBIETA TERLIKOWSKA

Staszek Weyde, zacny, częsty sąsiad przy stoliku, w kawiarni „Literatka”, powiedział mi trafnie kilka dni temu, że z moich kolejnych publikowanych tekstów, wyczuwa w jakim jestem nastroju, wówczas gdy je piszę. Tak właśnie jest. Szczególnie, wyraża się to w muzyce, w jej doborze. Gdy niespodziewanie nadejdzie intruz spleen, aby wyrzucić go za drzwi, szukam muzyki, która zawładnie wyobraźnią, oddali niepotrzebne, chropowate myśli. Jestem nieodrodnym człowiekiem muzyki. Gdyby jej w moim życiu nie było – świat stałby się mniej czuły, mniej kolorowy, mniej zrozumiały. Staszek wie co mówi, wiele lat pracował w show biznesie – muzykę miał za codzienny chleb. Mądrą konsumentką wszelkich muzyk, jest też wieloletnia partnerka jego życia – Elżbieta „Lalka” Terlikowska. Matka chrzestna mojego młodszego syna, scenarzysty Radka (chociaż to już dorosły 32. letni koń). Ela jest wybitną malarką, teatralną i filmowa scenografką, która, w perfekcyjny sposób – swoimi plastycznymi realizacjami – łączy na scenie muzykę i tekst. Ja dodatkowo, podobnie jak w „Fizjologii smaku” Anthelme Brillata-Savarina, szukam takich, nieznanych do tej pory, muzycznych potraw, które jeszcze nie odkryte, potrafią zadziwić, zaspokoić muzyczne kubki smakowe, rozkołysać duszę, ciało.

smektalyki-19-ilias-wrazas-5

SUE FOLEY

I ostatnimi czasy, czyli od kilkunastu dni, na jesienne nostalgie, przykładam do znarowionego serca, bluesowy śpiew i gitarowe riffy, artystki z Kanady, niejakiej Sue Foley. Okazało się nawet, z jej biografii, że pomieszkiwała, kilka lat, w tej samej dzielnicy Toronto, w której obecnie mieszka moja siostra – Gosia. Sue nie jest już podlotkiem, za dwa lata, stuknie jej pięćdziesiątka, ale do tej pory – to dziwne – nie znałem jej twórczości. A zaczynała publiczne występy od 16 . roku życia. Przez wiele lat mieszkała też w Austin, w Teksasie. Tam, na Fenderze Telecaster, grała bluesy w nocnym klubie Antone’s. Tym samym, który zdobył światową sławę dzięki występom białego pogromcy bluesa, Stevie Ray Vaughana. Sue zdobyła też nagrodę Blues de France, nagrodę Juno (kanadyjska wersja Grammy). A także Blues Music Award, w Memphis. Jak to się stało, że taką gwiazdę bluesa przeoczyłem – nie wiem. Ale pilnie nadrabiam to nieuctwo, słuchając listopadowo jej licznych utworów. Wam też polecam jej śpiew, brzmienie gitary i zachowanie na scenie. Na You Tube jest tego sporo.

smektalyki-19-ilias-wrazas-3

 Wasz felietonista i Piotr Puławski (z prawej), legendarny gitarzysta grupy „Polanie”

PIOTR PUŁAWSKI

Ale wracajmy do kraju. Nieodległy czas temu, spotkałem na wrocławskim rynku, mojego idola z młodości, Piotra Puławskiego (1941). Wygląda dzisiaj troszkę jak dumny przywódca piratów. Serdecznie powspominaliśmy dobre, dawne czasy. Piotrek był (i jest) świetnym gitarzystą, jednym z filarów big-bitowego zespołu „Polanie”. Dla mnie, w całej powojennej muzyce, tej ocierającej się o krainę rock’n’rolla, istniały tylko trzy artystyczne byty: Niemen, „Polanie” i „Dżamble”. Pamiętam, że, w roku 1973, gdy zdawałem na wydział aktorski, do wyższej szkoły filmowej w Łodzi, śpiewałem na egzaminie dwie piosenki: „Masz przewrócone w głowie” Andrzeja Zauchy z „Dżamblami” oraz „Nie zawrócę” zespołu „Polanie”. „Polanie” nagrali tylko jedną długogrającą płytę, ale jej poziom, gra braci Bernolaków, saksofonowa maestria Włodzimierza Wandera, gitara Piotra Puławskiego, perkusja Andrzeja Nebeskiego, koncerty na zachodzie Europy, występ w paryskiej „Olimpii” – zapewniły im stałe miejsce w polskiej muzyce młodzieżowej („Dżamble” zresztą też nagrali tylko jednego longa – „Wołanie o słońce nad światem”). Piotrek mieszka teraz w Niemczech, nazywa się Peter Steinman, zajmuje się elektroniką, ale przyrzekł, że jak zorganizuję następny bluesowy festiwal – przyjedzie do Wrocławia zaśpiewać wielkie standardy.

smektalyki-19-ilias-wrazas-4

Staszek Scierski (ze świecą), w światowym wydarzeniu Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego – „Apocalypsis cum figuris”

STANISŁAW SCIERSKI

Przyrzekł, że zagra i zaśpiewa 5 najlepszych piosenek z naszego ulubionego filmu muzycznego „ Blues Brothers”: „Sweet Home Chicago” – Blues Brothers, „Think” – Aretha Franklin, „Shake Your Tailfeather” – Ray Charles, Minnie The Moocher” – Cab Calloway, „She Caught The Kaly” Taj Mahal&Yank Rachel. Trzeba będzie ten festiwal zorganizować. Muzykę „Polan” bardzo też lubił, inny mój kumpel, aktor Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, piekielnie zdolny Stanisław Scierski (1939 – 1983). Staszek przychodził często do mojego niewielkiego mieszkania na piątym piętrze, w wielkim bloku, przy ulicy Legnickiej. Gdy słuchaliśmy tych niesamowitych „Polan”, Staszek nigdy nie zdejmował czapki. Wstydził się trochę swojej postępującej łysiny. Ale mój syn Tymon (teraz 39. letni dryblas, kreator gier komputerowych, hip-hopowiec, doktor ekonomii), miał do Staszka słabość (z wzajemnością). Prosił go wciąż o rysowanie obrazków na zadany temat (Staszek nieustannie, na luźnych karteluszkach, coś rysował, coś zapisywał). A przede wszystkim, wchodził mu na głowę, zrzucał na parkiet czapkę i garściami wyrywał mu reszki włosów z fryzury a la Lenin. To trochę utrudniało słuchanie zespołu „Polanie”.

smektalyki-19-ilias-wrazas-6

Filozof, muzyk, apologeta rzeczy pięknych – Ilias Lakis Wrazas

ILIAS WRAZAS

Ilias Wrazas (1951), obecnie jest na naszym wrocławskim uniwersytecie, profesorem od filozofii. Ale przed laty, przejechaliśmy kawał Polski, z artystycznym programem o sztuce i muzyce Grecji, nie tylko współczesnej. Ja opowiadałem o greckich bluesach, czyli rembetikach (więziennych songach z portu Pireus). A Ilias śpiewał te powłóczyste songi, ku zdumieniu słuchaczy, na przykład pensjonariuszy Klubu Rolnika w Kostomłotach. Muzycznym idolem Wrazasa był jednak niejaki Georges Moustaki (1943 – 2013), grecko–egipsko–francusko–włoskiej krwi. Jego 300 piosenek śpiewały tuzy: Edith Piaf, Dalida, Françoise Hardy, Yves Montand, Barbara, Brigitte Fontaine, Herbert Pagani France Gall, Cindy Daniel, Juliette Greco, Pia Kolombo, Tino Rossi oraz oczywiście Ilias Wrazas. Gdy już mnie zmęczył tymi piosenkami Moustaki’ego, nachodziły mnie „kryminalne” myśli. Wrazas miał bardzo długie włosy, o które dbał pieczołowicie, jak Stanisław Scierski. Często chciałem go sponiewierać gorzałką (ma raczej słabą głowę) i gdy padnie – ogolić mu brodę i te długie pióra do skóry, na zero. Po przebudzeniu musiałby wrócić do śpiewania greckich bluesów. Nigdy się jednak na to nie odważyłem. Może dlatego do dzisiaj jesteśmy dobrymi kumplami. A napisałem to wszystko, aby odgonić spleen i melancholię. Howgh!

Zdzisław Blues Smektała                                                    bbd@bbd.pl