O tym jak, Iliasa Wrazasa, lewicującego profesora filozofii, chciałem, po pijaku, osobiście ogolić na pałę.
Elżbieta „Lalka” Terlikowska – artystka wybitna, wszechstronna, posiadaczka wielu niespodziewanych talentów
ELŻBIETA TERLIKOWSKA
Staszek Weyde, zacny, częsty sąsiad przy stoliku, w kawiarni „Literatka”, powiedział mi trafnie kilka dni temu, że z moich kolejnych publikowanych tekstów, wyczuwa w jakim jestem nastroju, wówczas gdy je piszę. Tak właśnie jest. Szczególnie, wyraża się to w muzyce, w jej doborze. Gdy niespodziewanie nadejdzie intruz spleen, aby wyrzucić go za drzwi, szukam muzyki, która zawładnie wyobraźnią, oddali niepotrzebne, chropowate myśli. Jestem nieodrodnym człowiekiem muzyki. Gdyby jej w moim życiu nie było – świat stałby się mniej czuły, mniej kolorowy, mniej zrozumiały. Staszek wie co mówi, wiele lat pracował w show biznesie – muzykę miał za codzienny chleb. Mądrą konsumentką wszelkich muzyk, jest też wieloletnia partnerka jego życia – Elżbieta „Lalka” Terlikowska. Matka chrzestna mojego młodszego syna, scenarzysty Radka (chociaż to już dorosły 32. letni koń). Ela jest wybitną malarką, teatralną i filmowa scenografką, która, w perfekcyjny sposób – swoimi plastycznymi realizacjami – łączy na scenie muzykę i tekst. Ja dodatkowo, podobnie jak w „Fizjologii smaku” Anthelme Brillata-Savarina, szukam takich, nieznanych do tej pory, muzycznych potraw, które jeszcze nie odkryte, potrafią zadziwić, zaspokoić muzyczne kubki smakowe, rozkołysać duszę, ciało.
SUE FOLEY
I ostatnimi czasy, czyli od kilkunastu dni, na jesienne nostalgie, przykładam do znarowionego serca, bluesowy śpiew i gitarowe riffy, artystki z Kanady, niejakiej Sue Foley. Okazało się nawet, z jej biografii, że pomieszkiwała, kilka lat, w tej samej dzielnicy Toronto, w której obecnie mieszka moja siostra – Gosia. Sue nie jest już podlotkiem, za dwa lata, stuknie jej pięćdziesiątka, ale do tej pory – to dziwne – nie znałem jej twórczości. A zaczynała publiczne występy od 16 . roku życia. Przez wiele lat mieszkała też w Austin, w Teksasie. Tam, na Fenderze Telecaster, grała bluesy w nocnym klubie Antone’s. Tym samym, który zdobył światową sławę dzięki występom białego pogromcy bluesa, Stevie Ray Vaughana. Sue zdobyła też nagrodę Blues de France, nagrodę Juno (kanadyjska wersja Grammy). A także Blues Music Award, w Memphis. Jak to się stało, że taką gwiazdę bluesa przeoczyłem – nie wiem. Ale pilnie nadrabiam to nieuctwo, słuchając listopadowo jej licznych utworów. Wam też polecam jej śpiew, brzmienie gitary i zachowanie na scenie. Na You Tube jest tego sporo.
Wasz felietonista i Piotr Puławski (z prawej), legendarny gitarzysta grupy „Polanie”
PIOTR PUŁAWSKI
Ale wracajmy do kraju. Nieodległy czas temu, spotkałem na wrocławskim rynku, mojego idola z młodości, Piotra Puławskiego (1941). Wygląda dzisiaj troszkę jak dumny przywódca piratów. Serdecznie powspominaliśmy dobre, dawne czasy. Piotrek był (i jest) świetnym gitarzystą, jednym z filarów big-bitowego zespołu „Polanie”. Dla mnie, w całej powojennej muzyce, tej ocierającej się o krainę rock’n’rolla, istniały tylko trzy artystyczne byty: Niemen, „Polanie” i „Dżamble”. Pamiętam, że, w roku 1973, gdy zdawałem na wydział aktorski, do wyższej szkoły filmowej w Łodzi, śpiewałem na egzaminie dwie piosenki: „Masz przewrócone w głowie” Andrzeja Zauchy z „Dżamblami” oraz „Nie zawrócę” zespołu „Polanie”. „Polanie” nagrali tylko jedną długogrającą płytę, ale jej poziom, gra braci Bernolaków, saksofonowa maestria Włodzimierza Wandera, gitara Piotra Puławskiego, perkusja Andrzeja Nebeskiego, koncerty na zachodzie Europy, występ w paryskiej „Olimpii” – zapewniły im stałe miejsce w polskiej muzyce młodzieżowej („Dżamble” zresztą też nagrali tylko jednego longa – „Wołanie o słońce nad światem”). Piotrek mieszka teraz w Niemczech, nazywa się Peter Steinman, zajmuje się elektroniką, ale przyrzekł, że jak zorganizuję następny bluesowy festiwal – przyjedzie do Wrocławia zaśpiewać wielkie standardy.
Staszek Scierski (ze świecą), w światowym wydarzeniu Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego – „Apocalypsis cum figuris”
STANISŁAW SCIERSKI
Przyrzekł, że zagra i zaśpiewa 5 najlepszych piosenek z naszego ulubionego filmu muzycznego „ Blues Brothers”: „Sweet Home Chicago” – Blues Brothers, „Think” – Aretha Franklin, „Shake Your Tailfeather” – Ray Charles, Minnie The Moocher” – Cab Calloway, „She Caught The Kaly” Taj Mahal&Yank Rachel. Trzeba będzie ten festiwal zorganizować. Muzykę „Polan” bardzo też lubił, inny mój kumpel, aktor Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego, piekielnie zdolny Stanisław Scierski (1939 – 1983). Staszek przychodził często do mojego niewielkiego mieszkania na piątym piętrze, w wielkim bloku, przy ulicy Legnickiej. Gdy słuchaliśmy tych niesamowitych „Polan”, Staszek nigdy nie zdejmował czapki. Wstydził się trochę swojej postępującej łysiny. Ale mój syn Tymon (teraz 39. letni dryblas, kreator gier komputerowych, hip-hopowiec, doktor ekonomii), miał do Staszka słabość (z wzajemnością). Prosił go wciąż o rysowanie obrazków na zadany temat (Staszek nieustannie, na luźnych karteluszkach, coś rysował, coś zapisywał). A przede wszystkim, wchodził mu na głowę, zrzucał na parkiet czapkę i garściami wyrywał mu reszki włosów z fryzury a la Lenin. To trochę utrudniało słuchanie zespołu „Polanie”.
Filozof, muzyk, apologeta rzeczy pięknych – Ilias Lakis Wrazas
ILIAS WRAZAS
Ilias Wrazas (1951), obecnie jest na naszym wrocławskim uniwersytecie, profesorem od filozofii. Ale przed laty, przejechaliśmy kawał Polski, z artystycznym programem o sztuce i muzyce Grecji, nie tylko współczesnej. Ja opowiadałem o greckich bluesach, czyli rembetikach (więziennych songach z portu Pireus). A Ilias śpiewał te powłóczyste songi, ku zdumieniu słuchaczy, na przykład pensjonariuszy Klubu Rolnika w Kostomłotach. Muzycznym idolem Wrazasa był jednak niejaki Georges Moustaki (1943 – 2013), grecko–egipsko–francusko–włoskiej krwi. Jego 300 piosenek śpiewały tuzy: Edith Piaf, Dalida, Françoise Hardy, Yves Montand, Barbara, Brigitte Fontaine, Herbert Pagani France Gall, Cindy Daniel, Juliette Greco, Pia Kolombo, Tino Rossi oraz oczywiście Ilias Wrazas. Gdy już mnie zmęczył tymi piosenkami Moustaki’ego, nachodziły mnie „kryminalne” myśli. Wrazas miał bardzo długie włosy, o które dbał pieczołowicie, jak Stanisław Scierski. Często chciałem go sponiewierać gorzałką (ma raczej słabą głowę) i gdy padnie – ogolić mu brodę i te długie pióra do skóry, na zero. Po przebudzeniu musiałby wrócić do śpiewania greckich bluesów. Nigdy się jednak na to nie odważyłem. Może dlatego do dzisiaj jesteśmy dobrymi kumplami. A napisałem to wszystko, aby odgonić spleen i melancholię. Howgh!
Zdzisław Blues Smektała bbd@bbd.pl