O tym, jak kryminalni więźniowie z Kleczkowskiej, wspierali pierwszą, tę prawdziwą, „Solidarność”.
Krzysztof Rac
Krzysiek Rac, jest moim ostatnim prawdziwym kumplem, jaki mi został w rodzinnym Zgorzelcu. To zaprzedany idei, najsławniejszy w tym mieście, rowerzysta. Namówił połowe mieszkańców, aby – od czasu, do czasu – wsiedli na rowery. I nie są to rowery, które nasi rodacy masowo kradną za Nysą Łużycką, w Goerlitz. Wiele lat temu, na inaugurację Rac’owego piwnicznego klubu „Szprycha”, przywiozłem do Zgorzelca, ulubionego przez Was aktora – Janka Himilsbacha. Janek, ani przez chwilę nie siedział na siodełku. Ale tak potrafił wpłynąć na zebranych cyklistów, że po kilku godzinach, nikt już nie miał prawa usiąść na rowerze. Cała klubowa załoga zachwycała totalnym ubzdryngoleniem. Krzysiek, przysłał mi, w tym tygodniu, autorskie zdjęcia z okolic rzeki, Nysy łużyckiej. Foty tak mnie ujęły odchodzącą jesienią, że zilustruję nimi napływające dzisiaj myśli, niekoniecznie się zazębiające.
Edward Puczyński
Edwarda, poznałem w Praczach Odrzańskich. Uczyliśmy się tam trudnej sztuki mechanizacji rolnictwa. Był moim pierwszym w zyciu, teatralnym agentem. Pamiętam, że monodram, według mojej aranżacji tekstów Wiesława Dymnego (mąż Anny Dymnej) – zatytułowany „Kapelusz gnoju” – dzięki zaradności Puczyńskiego zagrałem, jeszcze jako maturalny uczeń, w wielu wrocławskich klubach. Kilka razy z wielgachnym, niedźwiedziowatym, estońskim aktorem – Bruno O’Ya. Po skończeniu szkoły – nasze drogi się rozstały. Ja zadomowiłem w pisarstwie. A Edek został szanowanym klawiszem w więzieniu na Kleczkowskiej.
Lubił chłop wypić, taki przerąbany kawałek chleba. W drugiej połowie lat 80. wydałem w podziemiu powieść „Chcica”. Któregoś dnia, przyszedł do mnie kumpel Edek i zaproponował, aby jego podwładni, kryminalni więźniowie, ”Chcicę” oprawili w więziennej introligatorni, w twarde okładki, z wyzłacaną stroną tytułową. To był wspaniały gest ludzi zza krat. W rewanżu odwiedziłem osadzonych (spotkania autorskie) z Andrzejem Brychtem, słynnym pisarzem, uciekinierem z PRL (powieść „Raport z Monachium”). Oraz z zespołem bluesowym „Recydywa” (Andrzej Pluszcz i koledzy). Edek zniknął z Wrocławia. Dzisiaj mieszka gdzieś zaszyty, na Mazurach, ale te oprawione książki (zostały dwie) dalej trzymam na honorowym miejscu, na półce.
Ola Łysiak
Ola Łysiak-Łabęcka, jest najbardziej tajemniczą pieśniarką polskiej sceny bluesowej. Gdy zaśpiewała song „Hotelowy blues”, uznałem ją za wielkie, wielkie objawienie. Śpiewał ten kawałek Sławek Wierzcholski z „Nocnej Zmiany Bluesa”, Ryszard Riedel z „Dżemu”- ale dopiero niezwykły głos Oli Łysiak, zrobił z tego prostego utworu Sztukę. Myślę, że jest gwiazdą jednego utworu. Grała później w kapeli o nazwie „Riders”, z Wrocławianinem, Mietkiem Jureckim (ex „Budka Suflera”). Ale on nic nie wie, co się stało z uzdolnioną wokalistką. Nikt nie wie. Gdybyście chcieli złapać feeling, puśćcie z YouTuba „Hotelowy song” Oli Łysiak. Natychmiast traficie na właściwy tor.
Robert Johnson
Za rok będziemy obchodzić 80. rocznicę odejścia Roberta Johnsona, absolutnego ojca światowego bluesa. Został zamordowany przez kochankę (w wieku 27 lat!) za to, że miał inną kochankę. Mówili też, że zginął, bo zaprzedał duszę diabłu. I ten, zabrał go do piekieł. Z jego burzliwego, słabo opisanego życia, zostały tylko 3, niezbyt wyraźne zdjęcia. Oraz jedna płyta, czyli 29 utworów, które do dzisiaj gra i grać będzie cały świat. Teksty jego piosenek to: wszędobylska gorzała, brak honoru, sprzedajne kobiety, piekło i śmierć. Do dzisiaj są w repertuarze wielkich: “Blues Brother’s”, Erica Claptona, “The Rolling Stones”, “Red Hot Chlili Peppers”, Boba Dylana, Jimiego Hendrixa – i tysięcy innych muzyków. Myślę, że gdyby nasza, wrocławska Akadenia Sztuk Pięknych, wytworzyła profesorami i studentami 80. portretów Johnsona na 80. rocznicę odejścia Artysty do Nieba – marketingowo na całym świecie odbiło by się to na pewno. Kolejna chwała dla Wrocławia gotowa. Podejmuję się zdobycia licznych sponsorów do tego przedsięwzięcia (Lee, Levi’s Strauss, Coca-Cola, KFC i kto tam jeszcze).
Fernando Pessoa
Po diabelskich kawałkach Roberta Johnsona, lubię otworzyć, coraz bardziej aktualną w Polsce „Księgę niepokoju”. Czyli dziennik pewnego biuralisty z Lizbony, niesamowitego, dla jemu współczesnych, chociaż szarego i nijakiego z pozoru. Obraz Lizbony w jego dziennikach oraz muzyka fado – to jest mieszanka temperująca ludzi pychy, uzurpatorów. Fado (portugalskie bluesy) i obrazki z Lizbony, robią wrażenie na wielu. Kim był człowiek, którego wizerunek zdobi tysiące t-shirtów, podobnie jak Che Guevary? Fernando Pessoa (1888 – 1935) – to pisarz, który zdumiewa przenikliwością myśli. Smakosze słów piszą iż jego „Księga Niepokoju” to jedna z tych książek, którym każdy zachwyt uwłacza trywialnością. Samo pisanie o niej wydaje się profanacją, pochwała – znieważa.
Rzeczywistość przegląda się w jego myślach, jak w szklanej bombce – omywa je kształtami i barwą, nie mogąc się w nich odcisnąć. Świat u Pessoy, to tęsknota, smutek, wyobcowanie i cisza. Przeczytajcie to: „W dzisiejszym życiu świat należy tylko do głupców, do niewrażliwych, do podekscytowanych. Prawo do życia i zwycięstwa zdobywa się dziś nieomal tymi samymi sposobami, jakimi zdobywa się zamknięcie w domu wariatów: niezdolnością do myślenia, niemoralnością. ”. Pasuje, gdy wyjrzycie za okno?
Wanda Ziembicka
Uwaga! Z literackiej chmury schodzę na twardą ziemię. Oto codzienne życie. Namówiony przez wolontariatową ostatnio redaktor Wandę Ziembicka, poszedłem na wystawny obiad do przy-uniwersyteckiego baru „Miś”. Nie byłem tam ze dwadzieścia lat. Stanąłem w długiej, milczącej kolejce, Za dwudaniowy, smaczny, świeży, spory posiłek – zapłaciłem zaledwie czternaście złotych (pomidorowa, pulpety, kasza jaglana, buraczki). Wszystko jak najbardziej fest. Tylko twarze ludzi (większość przecież młodych) gromadnie wypełniających lokal – nadmiernie smutne, szare, nijakie. Wiosłowali z talerzy w milczeniu, zero dialogów. Czy, jest możliwe – moi Drodzy – aby do Polski powolutku powracała niepowtarzalna, aura, klimat, z proroczego filmu Stanisława Barei – nomen omen – „Miś”? Lepiej nie!
Zdzisław Blues Smektała bbd@bbd.pl