Smecta 102 – Gazeta Leśnicka – SMAKOŁYKI SMEKTAŁY/KI 9

Gazeta Leśnicka – SMAKOŁYKI SMEKTAŁY/KI

Intelektualny Przydatnik Mieszczan i Włościan Księstwa Leśnica. Numer 9/2013 

Leśnicka Śródziemnomorska Awangardo Behawioryzmu!

Ten tekst układał się w mojej głowie na magicznym dziedzińcu naszego rodowego pałacu, wokół którego spacerowała święta Jadwiżka, rodzony brachol Napoleona Bonaparte, oraz – to najważniejsze – kapitan Sigismondo Wiaderek (mocno chłop awansował przez ostatnie dwa tygodnie). Jak zapewne pamiętacie z ostatniego Smektałyku – kreśliłem tam umundurowany pean z okazji 40. rocznicy przekroczenia bram JW 1245. Słynnej w Bundeswehrze, w Pentagonie oraz w Źródłach (dystrykt Środa Śląska). O tej bohaterskiej, bluesowej jednostce, która zmajoryzowała życie powojennej Leśnicy, mógłbym napisać serial, opasłą książkę, wieloodcinkowy komiks i Bóg wie co jeszcze. 

Najważniejsza ulica mojego życia

Ulica Sztabowa – przez dwa lata, najważniejsza w moim życiu

Ale nie jestem aż tak zuchwały – wiedząc, że wielu legendarnych dowódców tego zbrojnego korpusu wciąż szlifuje, nogawkami emeryckich spodni, leśnickie bruki (betonową trelinkę oraz asfalty). Zatem w drugiej i ostatniej całostronicowej kolumnie, opiewającej JW 1245 – nieodległą dumę Układu Warszawskiego – skupię się na personaliach. To zawsze wzbudza zaciekawienie współbraci. W krótkich myślowych enuncjacjach sięgnę bruku, zagram w kucanego berka, trachnę w dwa ognie i onuce. 

Krawiecki metr – przymiar fetyszyzowany przez rezerwistów. Od 150 dnia dzielącego żołnierzy od cywila, odcinali każdego dnia po jednym centymetrze. I ten odcięty kawałek, wrzucali – na stołówce – do misek z zupą należących do kotów, młodszych służbą ogonów. Nie miałem, nigdy nie nosiłem w komdonierce metra rezerwisty, nie nosiłem także malowanych chust rezerwistów, nie meldowałem głośno swojej do cywila cyfry. 

Pułkowy areszt (ancel), chluba wielu żołnierzy

Pułkowy ancel, czyli areszt.

A gdy na kompanii bywałem podoficerem (była to absolutna rzadkość), nigdy nie wysyłałem podpadniętych żołnierzy do skrobania żyletką klozetowych muszli, do prasowania starym żołnierzom spodni. Robiłem inaczej. Gdy któryś wojak dał na kompanii plamę – wyznaczałem na przykład dwie godziny, aby opanował ustrój polityczny Wielkiej Brytanii, opowiedział o peloponeskiej wojnie czy przedstawił biografię Boba Dylana. Telefoniczny automat setnie się grzał – ale żołnierska godność nie doznawała uszczerbku. 

Zaprawa poranna – rzadko rankiem biegałem z żołnierzami wokół pułku.

Często spałem w radiowęźle. Z tego radiowęzła puszczałem raczej, kilkuset biegającym w kóło – muzykę. Pomagającą wojsku truchtać po pułkowych alejkach. Lecz to nie był, na przykład, hicior: „Z młodej piersi się wyrwało”.

Stąd podprowadzałem podoficerskie rowery

Stąd podprowadzałem podoficerskie rowery.

Puszczałem lekko dygotliwy elektroniczny jazz. Szczególnie: Herbie Hancocka, Chicka Coreę, Mahavishnu Orchestra, Johna McLaughlina, Milesa Davisa. Upodobałem sobie nadzwyczaj wulkaniczny kawałek kapeli Weather Report, z płyty Misterium Traveller’s, zatytułowany Nubian Sundance. Co to za cholernie nakręcająca muza, możecie sprawdzić – wyciągając ją z zasobów You Tube. Gdy wybrzmiał, żołnierze od świtu byli nakręceni, nawet bez używania Zioła. Podpułkownik Frankonello Mierzwiak powinien mi przyznawać, specjalnym rozkazem, wiele dni urlopu, za energetyzowanie podległych mu wojaków jeszcze przed śniadaniem. 

Walka o pokój – To także gołębie pokoju. Bywało, że podczas porannej zaprawy – obok pulsującej muzyki – dodawałem przez mikrofon i radiowęzeł – pieprzne odjechane komentarze. Jednego razu, o mało co nie zostałem przez wkurwioną, olewacką rezerwę, zlinczowany. Otóż puszczałem akurat kawałek Arethy Franklin „Think – Freedom” (Wolność).

Sztab i ja - dwa zblatowane byty

Sztab – miejsce mojego „urzędowania”.

Więc nic dziwnego, że na tej kanwie, przyszedł mi do głowy wolnościowy tekst. A miałem wówczas – uwaga – zaledwie 200 zaliczonych dni w służbie dla ukochanej ojczyzny. Zawołałem przez głośniki na cały pułk: Żołnierze! Zobaczyłem dzisiaj rano, na nieboskłonie 500 białych gołębi pokoju! Czyli bezczelnie zameldowałem, ile mam dni dzielących mnie od upragnionego cywila. Dobry Boże w mundurze moro! Na alejkach jednostki rozległ się skowyt i wściekłe wycie! Ty chu,,,!!! Ty pier….kocie!!! Ogonie je…!!!

Już nigdy nie wyjdziesz żywy z tego pierd… radiowęzła!!! Jakoś wyszedłem. A od tego dnia – byłem dumnym idolem wszystkich młodych roczników oraz wicefali. 

JW 1245 (1)

Wczoraj żołnierz – dzisiaj dziad, oto jaki jest świat.

Schludność Żołnierskiego Klubu – Utrzymywałem dzięki… przymkniętym aresztantom. Tak właśnie było. Dzwoniłem do oficera dyżurnego z tekstem: Panie majorze. Dzisiaj Orły Górskiego (był rok 1974, mistrzostwa świata) grają z Włochami. Nie obejrzy pan meczu w telewizorku „Junost”. Obejrzę – rajcował się major. A da pan kilku aresztantów do sprzątania klubu? Dam! Na dyżurkę szedłem więc z telewizorem i życzeniami polskiego zwycięstwa. Wracałem zaś ze strażnikiem oraz – pod jego pieczą – z uradowanymi aresztantami. Aresztanci dzwonili następnie na swoje kompanie po młodych żołnierzy do…  sprzątania. To był logistyczny majstersztyk. Major miał telewizor i Włochów. Aresztanci kosztowali odrobinę wolności i też – na ruskim „Rubinie” oglądając mecz.

Młode wojsko miało w klubie luz, nie popędzali ich wrzaskami kaprale. Ja miałem – w finale tego dilu – na błysk posprzątany klub.  Z czego się cieszył także major Daniel Segieta. 

JW 1245 (18)

Terenowy Gaz 69, czyli Hummer socjalizmu.

Podpułkownik Franciszek Mierzwiak – Typ frontowego dowódcy. Surowa rycina twarzy. Chodził rwanym, nerwowym krokiem. Mówił podniesionym głosem i bardzo mnie (przynajmniej na początku służby) nie lubił. Pracowałem w Żołnierskim Klubie, czyli miałem dobrą fuchę. A dla pułkownika Franciszka – acz nie z Asyżu – żołnierz (szczególnie młody) powinien się poruszać wyłącznie biegiem (najlepiej w masce przeciwgazowej), być rekordzistą świata w stukaniu alfabetem Morse’a, rezygnować z przepustek i urlopów. Nic dziwnego, że do pół roku służby – na widok tykowatego Franka – plackiem rzucałem się w krzaki, po angielsku znikałem zza węgłem. Odpuścił mi, gdy zorganizowaliśmy spotkanie z kolarzem Ryszardem Szurkowskim. 

Podoficerowie JW 1245 – Nie tylko u dyktatora Franco miałem przechlapane. Tępili mnie na początku służby – dość często – podoficerowie naszej słynnej jednostki. Szczególnie ci, co do pracy w JW przyjeżdżali rowerami (więc większość). Gdy major Segieta – nominalny kierownik żołnierskiego klubu – wysyłał mnie w sprawach kultury do Leśnicy, jako patentowy leń, brałem ze stojaka usytuowanego przed sztabem – pierwszy wolny podoficerski  rower i jechałem do centrum dzielnicy. A że do pijalni na Skoczylasa często przywozili świeże piwo, wracałem do JW 1245 po kilku godzinach, niejednokrotnie lekuchnym wężykiem. Więc taki podoficer musiał do domu – maksymalnie spieniony – wracać pieszo. Lubiłem tych facetów frenetycznie. Gdy nie chciało już mi się skakać na lewiznę przez płot nieopodal stołówki – szedłem wprost na biuro przepustek.

JW 1245 (34)

Pułkowa mównica – źródło wszelkich żołnierskich praw.

Mówiłem wówczas: Obywatelu plutonowy, z polecenia majora Segiety muszę iść poprawić zapadłe groby powstańców (cmentarz był naprzeciw jednostki). I nigdy nie było problemów z wyjściem.

Podporucznik (wówczas) Adam Jurczak – Zdolny oficer na czas pokoju. Na nim – po raz pierwszy – przećwiczyłem „Operację Telewizor Junost”.

Którą później stosowałem doprawdy powszechnie. Otóż w żołnierskim klubie miałem na stanie tranzystorowy ruski telewizor „Junost” (wówczas, w 1972 roku, absolutny hit). Któregoś dnia pod wieczór, gdy Jurczak pełnił funkcję oficera dyżurnego, poszedłem na dyżurkę z telewizorem i takim tekstem: Co się pan porucznik będzie tutaj nudził. Zostawiam telewizor i idę na noc do narzeczonej. Wracając rano zaniosę telewizor do klubu. Chwila ciszy i… tak się stało. Często nosiłem oficerom telewizor „Junost” na dyżurkę. Kadra naszej jednostki szła do domu o czwartej, Ja, z telewizorem w dłoni szedłem do narzeczonej (późniejszej żony) o szóstej. Kadra wracała do pracy na ósmą rano, ja z telewizorem w dłoni byłem już w żołnierskim klubie o szóstej. Dolce Vita. 

JW 1245 (39)

Automat Strzelający Kałasznikow – Był też jeden mój w wojsku głupi wybryk, za który mogłem za kratki trafić na lat kilka. Gdy ogłaszano w jednostce alarm, ja – mając wojskową specjalność: starszy ekspedytor poczty polowej – biegłem do biura przepustek, mając za zadanie przyjmować żołnierzy rezerwistów, informować ich o wojnie z kapitalizmem. Wojsko jechało wówczas na poligon, pułk zamykano na klucz.

Nudząc się deko – wziąłem któregoś razu ze zbrojowni mojego kałacha i bez odmeldowania się (pułk był pusty), poszedłem z nim na plecach – na Niepierzyńską.  Aby narzeczonej Basi pokazać z bliska zwycięski oręż bratnich narodów socjalizmu. Długo tam nie byłem, pogoniony przez narzeczoną sążnistym opeerem. Ale gdyby wówczas wydało się, dokąd na spacer z karabinem pomaszerowałem bez meldunku – mogłaby być zadyma zakończona kratami. 

JW 1245 (52)

Pułkowy bruk – kwintesencja młodzieńczego ideału.

Koniec strony – a tu jeszcze tyle pułkowych historyjek. Mam propozycję. W redakcji Gazety Leśnickiej zostawię 20 moich książek z autografem. Odbierze je sobie dwudziestu pierwszych czytelników, którzy na maila bbd@bbd.pl przyślą jedno chociażby zdanie – czy chcą kontynuacji sagi JW 1245, czy też nie. Niech zwycięży demokracja. Oraz ideały JW 1245! 

Zdzisław Smektała   Fotografie Autora  bbd@bbd.pl   501 40 40 64

Jeden komentarz do “Smecta 102 – Gazeta Leśnicka – SMAKOŁYKI SMEKTAŁY/KI 9

  1. Witam. Wtedy nasz 3 Batalion Dowodzenia 10 Płk. Łączności J.W 1245 stacjonował na Klecinie a 10 Płk. na Sołtysowicach .Znałem por. Daniela Segietę jeszcze z okresu mojej czynnej służby w J.W. 1245 lat 1961-63. Por D. Segieta był dow. 7 kmp. Radioliniowej a ja ,byłem kierowcą w załodze Radiolini ;R 401 M na gazie 63 pamietam nr rejestr. U046-910.W tym okresie roku 63 zdobyliśmy w zawodach wojsk łączności w O.Ś. 1 miejsce a 2 w Kraju. Dow. 3 Batalionu był Mjr. Siatecki „Dziadek” a dow. 7 Kompani właśnie Daniel Segieta „…”. Dowódcami plutonu 1 ppor.J. Duda a 2 Jaros. Szefem komp 7 był plut Kuzimowicz „Bańka oliwa” a Technikiem samochodowym 3 Bat. por. Banaszkiewicz „Talonik”.Natomiast Szefem Służby samochodowej w Pułku na Sołtysowicach Mjr Cylulko. Moje wspomnienia z okresu służby wojskowej były ogólnie pozytywne. Doświadczony życiowo przebywając we wczesnych lat dziecinnych z Mamą w Niemieckich Obozach dało mi hart ducha i psychiczną odporność. Po wyzwoleniu w połowie kwietnia Obozów przez 3 Armię Amerykańską Gen. Pattona bylismy „skoszarowani w Wiltflecken zwany z Polska „Dużynem” (25 tyś polaków) w byłych koszarach Werchmachtu. Tam też po wyzwoleniu chodziłem do przedszkola a już po roku wracaliśmy do Polski na „ziemie odzyskane” z „ziem utraconych” w drodze przez niemieckie obozy. Jesień roku 1946 transportem z Niemiec jedziemy 2 tygodnie. Pora obiadu transport zatrzymuje się i na paru cegłach rodziny tworzą ogniska na, których warzą obiad z tego co dali Amerykanie na czas podróży. Przejeżdżamy przez niedawny „Festung Bresłau” -Wrocław -ruiny. Widzimy ruiny lotniska zbombardowanego, jedziemy dalej i dalej. Dojechaliśmy . Pozdrawiam Adam Bojarski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *